Strona:Voltaire - Refleksye.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tość. Memnon nie spuszczał z niej oka, nie strawił jednego słowa, jednego szlochu ni westchnienia. Chciał bowiem przedtem wysłuchać, potem stanowić, jak to się godzi w potrzebie. Kilkakrotnie, gdy się to biedne dziecko zapamiętywało w rozpaczy, z konieczności łatwo dla każdego kawalera zrozumiałej, dotykał lekko jej sukienki. Był nadto rozsądny, by nie zrozumieć, że można ostrożność pogodzić z wykwintem. Być rozsądnym nie znaczy być koniecznie drewnem. Zresztą, w interesach samej sprawy, należało uciszyć żałość ujęciem za rączkę, za obie rączki, rączek tych łaskotliwych w swojem ręku badaniem... Jestże ktoś, ktohy postąpił inaczej? Więc... więc już w jakiejś chwili wielkiego na wuja gniewu i pasyi, z przekleństwem całunku na uściech, odebrał Memnon wujowi to, co się tamtemu, jako i furtuna gładkiej dziewki, cale nie należało...
Gdy tako jednak młodzi dają sobie wzajem rady, raptem wpada do świetlicy on, wuj, czy zbój, z niekłamaną intencyą uśmiercenia bratanicy i gościa.
Dama — oczywiście (dlaczego: „oczywiście?“) zrywa się w te czasy z miejsca, jak kuropatwa, i ucieka od „napastnika“ tak przerażona, jakby była przerażona...
Na placu ostaje się Memnon i „wuj“, który zabiera rycerzowi metodycznie całą gotówkę i co kosztowniejsze rzeczy, pod groźbą noża i utraty życia.
Kopnięty w serce, z pohańbionym rozsądkiem, ale z szczęśliwie całą głową, słysząc jeszcze na