Strona:Voltaire - Refleksye.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

—... Wydaje się pan energicznym, roztropnym, tak rzadkiej rozwagi i dobroci człowiekiem, że Opatrzność nie mogła mi posłać lepszego... Panie! niech pan mnie nauczy, jak żyć, jak się bronić, co dalej., czynić...
Memnon nie wie. Memnon już żałuje, że zstąpił na ulicę... Ona zaś nie ustaje podziwiać jego słodycz, jego rozsądek, jego rycerskość, z tą czarującą, żywiołową prostotą, z jaką umieją kłamać kobiety... Nie daje mu przyjść do słowa... — Chciałam się zabić. Ani jednej żywej duszy, która... — Płacze... Memnon przyznaje, że ta kobieta czyta w jego duszy, jak w książce do nabożeństwa, to chwaląc, co sam uważał w sobie za najszczytniejsze. Idą więc ramię do ramienia, do domu dziewczyny, gdzie ma nastąpić spokojne i wyczerpujące rozważanie czynów wuja i powzięcie odnośnej uchwały.
Po chwili wprowadza go do wonnej świetlicy i sadowi obok siebie na wygodnej otomanie.
Tak siedząc, podjęli znowu sprawę wuja, który okradł pannę z wiana i chciał jeszcze (co najżywiej bolało rycerza) uszczknąć cnotę świeżego kwiatuszka.
Memnon przysięgał, że na to nie pozwoli, że nie dostanie się staremu wujowi rzecz, godna młodszej ręki i serca.
Sierota mówiła teraz ciszej, piękniej, drżącym, zdyszanym szeptem, ze spuszczonemi na lice oczyma i tylko kiedy niekiedy podnosi je na Memnona...
Były one wtedy głębokie, pełne łez, wołające o li-