Strona:Voltaire - Refleksye.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Memnon wchodzi w koło przyjaciół. Witają go życzliwie, radośnie, ale znajdują, że jest nieco smutny i musi się do nich, „którzy nie tracili czasu“ „dostroić.“ ...Nieco wina — myśli Memnon — nieco wina; to wzmacnia duszę i ciało. I nieco jeszcze dla towarzyszy. Memnon, dobry kompan, jest z tych — co „nie umieją się wymówić“ i w miarę przedłużania się skromnego obiadku, nieznacznie się upija. Wuj, sztylet, łotrzyca, kiesa złota, przygoda dudka, wszystko, jak to przepowiedział Rozsądek, odeszło kędyś za chmury i nabrało kształtów równie wesołych i lekkich, jak rozmowa z przyjaciółmi...
Po obiedzie zasiadają do gry. Grają wszyscy, gra i Memnon, stoczywszy tym razem z Rozsądkiem krótką batalię na swoją korzyść... Czy grać? — Nie graj — rzekł ten sam głos, który nakazywał mu w każdej młodej widzieć stare pudło. Zaś drugi, podobny trochę z uśmiechu do „Wuja“, rzekł ze łzą w oku: — „Kochany! nie hartuje się woli swojej, niszcząc wszystkie zamiary i chęci.“
Memnon pijany gra i pijany przegrywa tego dnia po raz wtóry całą treść portmonetki i prócz tego, znaczną sumę „na kredkę.“ Stąd powstaje wśród pijaków burda, bójka na pięści i krzesła — i Memnonowi — Boże! — któryś z zamroczonych awanturników, niechcący... wybija... oko!...

Nazajutrz...