Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mięci tych panów, którzy, poznali zarówno rozkosze absolutnej władzy, jak rozpacz tragicznego końca.
Z początku byłem, jakby to powiedzieć... pisarzem konnym. Nie redagowałem dzienników, pełniąc jedynie funkcje osobistego sekretarza generałów, dowodzących siłami powstańczemi. Pisałem więc proklamacje do mieszkańców miast, wzywające ich do przyłączenia się do rewolucji, mowy dla moich szefów, mające podniecić zapał żołnierzy, opisywałem bombastycznym stylem zwycięstwa, odniesione przez powstańców nad wojskami rządowemi — i nie omieszkiwałem nigdy w opisach tych wynajdywać analogji pomiędzy czynami dowódców, którym służyłem, a przeróżnemi bitwami Napoleona. Klijenci moi bardzo byli na tym punkcie wrażliwi. Jeden z generałów, który był moim przełożonym przez 6 miesięcy, spostrzegłszy posuwający się w tumanie kurzu oddział nieprzyjacielski, zwrócił się do nas, członków swego sztabu, i rzekł:
— Napoleon w wypadku podobnym postąpiłby z pewnością tak...
I natychmiast robił to, coby na jego miejscu zrobił Napoleon...
Patrząc zdaleka na te bitwy, żałowałem, żem w latach dziecinnych nie dosiadał konia i że się nie wychowałem na wsi. Mógłbym wówczas spróbować zrobić ze siebie improwizowanego generała, a kto wie, czy nie potrafiłbym tego lepiej od tych, którzy mi rozkazywali.
Spotkania te, w których brało niekiedy udział po 20—30 tysięcy ludzi, możnaby nazwać bitwami. W Meksyku jest zawsze wielka obfitość ludzi gotowych bić się i zginąć — jest ich nawet więcej znacznie niż karabinów.
Ale w rzeczywistości, pomimo znacznej liczby walczących, była to jakaś bezładna strzelanina w której inicjatywę pozostawiono pojedyńczym plutonom.