Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dręczy go zazdrość. Jest wściekły, bo Olga del Monte jest dziś kochanką inżyniera.
Owa Olga del Monte była Aspazją Meksykańskiej rewolucji. Pochodząc z najlepszej rodziny, powszechnie szanowanej w stolicy, uniesiona bujnym temperamentem, po kilku skandalicznych wybrykach stała się wreszcie kokotą.
Włosy pomalowała na rudo — co już było skandalem w kraju, gdzie większość kobiet ma włosy czarne. Jakiś czas bawiła w Paryżu, utrzymywana przez kilku naraz protektorów, co wzbudzało szczególny respekt dla tej kobiety u młodych centaurów rewolucji, znających tylko swój kraj rodzinny. Była przytem wysoce utalentowaną: grała na fortepianie i na harfie, śpiewała tęskne romanse meksykańskie, nawet pisała wiersze. Było to więcej, niż potrzeba, aby zawrócić głowę tym wszystkim smarkatym generałom rewolucyjnym.
Rzeczą, którą wbrew wszelkim deklamacjom przeciwko prawu własności i różnicom klasowym, ceniono w niej najbardziej, było jej pochodzenie. Ci ludzie, przed kilkoma laty jeszcze prości parobcy lub bezdomni włóczędzy byli zarazem onieśmieleni i dumni z tego, iż są przyjaciółmi i protektorami kobiety, pochodzącej z najlepszych rodzin stolicy.
Sypały się też na nią bogate prezenty, niby deszcz złoty. Zwycięscy hojnie rozrzucali bogate łupy, łatwo zdobyte. Olga niekiedy zadawała sobie trud przerabiania skradzionych klejnotów. Ale w innych chwilach wystawiała cynicznie na pokaz wszystkim znane djamenty, szmaragdy i perły, należące do pań z miejscowej arystokracji, dziś tułających się zagranicą.
Mój generał, mający duszę dziecinnie romantyczną, był niezmiernie dumny z wyróżnienia go przez Olgę z pomiędzy kolegów. Obsypywał ją prezentami. Przeniósł do niej ze swego mieszkania wszystko,