Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cokolwiek zagarnął, a Bóg widzi, że Castillejo nie był ani głupi, ani leniwy, gdy się zabierał do podobnej roboty.
Ale powiewna istota, znudzona zapewne przyjmowaniem tych zrabowanych klejnotów od bandytów, wpadła dla kontrastu w fazę bezinteresowności, zwracając swój afekt ku ludziom ubogim i prześladowanym, zapewne dlatego, iż otaczający ją byli bogaci, nadęci i bezczelni. Ta potrzeba kontrastów spowodowała ją do porzucenia generała i pokochania inżyniera Taboady.
Inżynier był wątły i delikatny, nienawidził żołdactwa, mówił o odrodzeniu proletarjatu i przejściu władzy w jego ręce. Był przytem pośmiewiskiem obecnych triumfatorów, którzy mogli go każdej chwili uprzątnąć bez wielkiego zachodu, gdyby im na to przyszła ochota. Nie można było znaleść bardziej interesującego bohatera dla młodej kobiety, szukającej wytchnienia po brutalnych kochankach z gatunku Castilleja.
Napróżno generał wysilał się, aby odzyskać miłość Olgi. Obiecywał wyrobić dla niej u prezydenta wysłanie do N. Yorku i Paryża z całym ładunkiem świetnych strojów i płacą stu tysięcy dolarów dla propagandy na rzecz Meksyku. Olga odmówiła wręcz; odrzuciła również inne równie korzystne i zaszczytne propozycje zakochanego generała.
Doradcy Castilleja wciąż mu tymczasem napomykali, że jedynie ich środek jest skutecznem lekarstwem.
— Gdybyś tylko zechciał, generale! jedno słówko! małe słóweczko! nic więcej, i inżynierek nikomu już zawadzać nie będzie...
Castillejo jednak protestował z dobrodusznością, która u niego człowieka była objawem zatrważającym. Rzekome skrupuły jego sumienia należały do rzędu tych, od których włosy stają na głowie.