Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mi towarzyszyć. Mój wnuk czeka na mnie. Wiesz — on teraz grywa w kinie.
Filozof wzruszył ramionami. Wiedział od swego mistrza i protektora, że niczemu na tym ziemskim padole dziwić się nie należy. Najzwyklejsze zdarzenia, gdy im się zbliska przypatrzeć, nie mają ze sobą żadnego związku. Tem bardziej trudno wymagać logiki w nadzwyczajnych wypadkach naszego bytu.

III.

Stara, nacisnąwszy guzik od dzwonka przy bramie willi, spojrzała na swoją czarną suknię jedwabną. Suknię tę niegdyś skroiła i uszyła dla niej córka. Po niezliczonych przeróbkach i naprawach mało co już pozostało z jej pierwotnego kroju. Oczywiście krój nie był modnym, ale suknia była jeszcze wcale możliwą... Takich jedwabi dzisiaj już nie wyrabiają! Głowa staruszki była odkryta — pyszniła się ze swoich bujnych, siwych włosów. Przyglądała się ukrytej poza kratą ogrodzenia w gęstwinie drzew willi, należącej do jej wnuczki. Co też taka dziewczyna może zarobić nogami! — myślała sobie. Oględziny te przerwało nadejście fertycznej subretki w białym czepeczku i takimże fartuszku, która zmierzyła przybyłą od stóp do głów pogardliwem spojrzeniem.
— Moja kobieto, jeżeli przyszliście do mojej pani po wsparcie, przyjdźcie innym razem — pani niema w domu.
Stara zatrzęsła się z oburzenia. Co za bezczelność! gdyby nie dzieląca ją od subretki krata, poczęstowałaby tę głupią gęś takim kułakiem, że nie żądałaby już reszty. Nie mogąc znieważyć jej czynnie wyrzuciła ze siebie całą litanję wysoce niepochlebnych uwag o płaskiej piersi, kanciastych kształtach i innych ułomnościach cielesnych dziewczyny, a głos jej stawał się coraz donośnniejszym, a obelgi coraz byli dotkliw-