Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stożkami lśniących zębów. Na pierś spadły dwie twarde jak kość kolumny, które przydusiły go do ziemi i unieruchomiły zwyciężoną ofiarę.
To była puma — strażnik mogiły.




STARUSZKA Z KINA.
I.

Komisarz spojrzał surowo na kobietę o białych włosach, która usiadła naprzeciwko jego biurka, nie czekając na zaproszenie. Potem spuścił wzrok, aby odczytać papier, który mu podawał policjant, stojący za jego fotelem.
— Zakłócenie spokoju publicznego... w kinie — mruczał, czytając raport — opór władzy, znieważenie policjanta... co Pani ma do powiedzenia?
Stara kobieta, która dotychczas wpatrywała się bezmyślnie w komisarza i jego podwładnego, być może nie widząc ich wcale, zdziwiła się i poruszyła się jakgdyby zbudzona ze snu.
— Panie komisarzu, jestem przekupką warzyw. Każdego ranka ciągnę mój wózek na ulicy Lepine. Zna mnie cała dzielnica... od czterdziestu lat na tej ulicy handluję...
Urzędnik chciał jej przerwać, ale stara oburzyła się.
— Niech pan komisarz da mi mówić... każdy wyraża się tak, jak umie i opowiada tak, jak potrafi.
Komisarz rozparł się w fotelu, wpatrując się w sufit i bawiąc się nożem do rozcinania papieru. Był przyzwyczajony do gadulstwa oskarżonych i wiedział dobrze, że potoku ich słów żadna siła nie powstrzyma.
— W roku 1870 — ciągnęła dalej stara — pod-