Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czka odprowadziła go aż do łóżka i stała przy nim bez ruchu aż do świtu.
Odtąd zjawisko powracało coraz częściej. Rozalindo pił coraz więcej — alkohol wydawał mu się bowiem skutecznym środkiem na dręczącą go zmorę. Naprzekór jednak jego nadziejom wizyty nieboszczki były tem dłuższe i częstsze, im bardziej się upijał. Zdarzało się nawet, że w dzień, skoro tylko na chwilę przerwał pracę dla wypoczynku, widmo stawało przy nimi zawsze w żałobie, bez słowa, kobieta patrzyła nań surowo a obok niej widniała boleśnie wykrzywiona, trupia twarzyczka dziecka.
— Jest coś w tej sprawie, czego nie rozumiem — powiedział sobie wreszcie Rozalindo. — Może mój posłaniec nie oddał nieboszczce pieniędzy?
Przez chwilę przemknęła mu myśl, że ziomek mógł sobie przywłaszczyć pieniądze. Rychło jednak odepchnął podobne podejrzenie. Kolega jego był potrosze bandytą i nie odznaczał się nadmierną cnotliwością obyczajów — ale bał się Boga i nie był zdolnym wejść w konflikt z duszami czyśćcowemi, które wzbudzały w nim obawę i szacunek.
Udało mu się wreszcie zasięgnąć wiadomości o zaginionym posłańcu. Pewien włóczęga, żerujący jako zręczny oszust, przechodząc od szybu do szybu*, gdzie przy sposobności kradł bezkarnie pieniądze robotników, opowiedział Rozalindowi, iż ziomek jego przed kilkoma miesiącami został zabity w szynku u podnóża Andów w chwili, gdy drogą na Cobiję zamierzał udać się w głąb pustyni. Zabity został na skutek wszczętej zwady karcianej.
Rozalinda, który do tego dnia nie wątpił, że kwota, pożyczona od zmarłej, została jej oddawna zwrócona, wiadomość ta mocno przygnębiła. Ileż to czasu upłynęło od chwili, kiedy zostawił swoje pokwitowanie na mogile Correa? Porachowawszy, uśmiechnął się z zadowoleniem. Minął rok przeszło — termin spłaty pożyczki przez niego oznaczony, upły-