Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nął. Nieboszczka miała przeto prawo upominać się o zwrot długu. Rozumiał teraz, dlaczego wpatrywała się w niego wzrokiem tak surowym i dlaczego trupia twarzyczka dziecka miała tak bolesny wyraz. Dręczył je straszliwy głód modlitw ziemskich. I on właśnie, trwoniąc swój zarobek na pijatykę i inne karygodne wybryki ponosi winę odwlekania wiecznego zbawienia dwojga nieszczęśliwych dusz, którym nie zwrócił pieniędzy, potrzebnych do uwolnienia ich z mąk czyśćcowych!
Niecierpliwie wyczekiwał nadejścia nocy, aby wyjaśnić sprawę swojej wierzycielce. Ale właśnie dlatego, że pragnął tego gorąco, i dnia tego pił bardzo niewiele, nie spotkał jej w pobliżu swego mieszkania. Dopiero nad ranem ujrzał ją przed sobą.
— To nie moja wina, zawinił przyjaciel, który dał się zabić i stracił moje pieniądze. Ale niech Pani będzie spokojną — zapłacę rzetelnie. Muszę tylko wyszukać kogoś, kto się podejmie pieniądze Pani doręczyć... Mniejsza o koszta, ponadto podwyższę procenta...
Nie mógł dokończyć — zmarła znikła wraz z dzieckiem. Być może, uspokoiła ją obietnica Rozalinda, ale możliwem jest również, że uciekła od krzyków i przekleństw innych robotników, których głośny monolog pijaka ze snu zbudził. Sądzili, że ich kolega zwarjował.
Przez czas dłuższy Rozalindo nie widział swojej wierzycielki. Nie dziwił się temu bynajmniej. Duszo z tamtego świata nie potrzebują zadawać sobie trudu, aby wiedzieć, co robią żywi, a zmarła wiedziała dobrze, że dłużnik jej szukał rzetelnie sposobu zwrócenia jej z a ciągniętej pożyczki.
Pracował w godzinach nadliczbowych, pił mało i robił oszczędności. Pragnął uzyskać przebaczenie za opóźnienie wypłaty przez hojny zwrot pożyczonej sumy. Równocześnie szukał człowieka, któryby się