Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/304

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdy statek stał w porcie, Ferragut nie potrzebował się oń troszczyć; z władzami morskiemi porozumiewali się oficerowie Francuzi. Na morzu za to obejmował rządy i umiał zjednać sobie posłuch całej załogi.
Jak poprzednim razem chodził wiele po mieście, spędzając wczesne godziny popołudnia na tarasach kawiarnianych na Cannebiere.
Spotykał tam często pewnego byłego kapitana, obecnie kupca marsylskiego, z którym długie chwile spędzał na pogawędce. Pewnego dnia Ferragut rzucił przelotnie okiem na dziennik paryski, jaki towarzysz jego trzymał w ręku.
Uwagę jego zwróciło pewne nazwisko w nagłówku nad krótkim artykulikiem. Zbladł nagle z wrażenia, coś mu się ścisnęło w piersi. Powoli przesylabizował raz jeszcze owo nazwisko, bojąc się, czy się nie przywidział. Ale trudno było wątpić: wydrukowane było wyraźnie Freya Talberg.
Poprosił o dziennik, wziął go do rąk i, udając lekkie zaciekawienie, zapytał:
— Co tam mówią o wojnie!
Poczem, gdv były marynarz opowiadał mu najnowsze wiadomości, przeczytał z zapartym « tchem artykulik.
Nie rozumiał dobrze, o co chodzi. Nie znał wydarzeń, o jakich dziennik ów napomykał, wskutek czego też treść wydała mu się zagadkowa. Napadano na rząd za niewykonanie dotychczas wyroku, jakim skazana została głośna Freya Talberg. Wreszcie dzienikarz podkreślał, że zapewne uroda i elegancja zbrodniarki odegrała w tem pewną rolę.
Ferragut usiłował zdobyć się na najzupełniej obojętny wyraz twarzy.
— Kto to taki, owa kobieta? — zapytał, wskazując nagłówek artykuliku.
Towarzysz się chwilę namyślał. Tyle bo się działo coraz od początku wojny!