Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Z całej załogi on jeden właśnie nie był zdolny ocenie wyników strzału. Z trudem jedynie dostrzegał sylwetę okrętu podwodnego. A przecież wrzeszczał w dalszym ciągu z płomienną wiarą:
— Dostał!... Wiwat! Wiwat!
I najdziwniejszą było rzeczą, że nieprzyjaciel istotnie znikł nagle z powirzchni morza. Kanonjerzy posłali jeszcze kilka pocisków na peryskop. Wnet potem na miejscu, gdzie był statek, pojawiła się jakby biała, lśniąca tafla.
Parowiec skierował się ku owej olbrzymiej plamie oleju, mieniącej się w falowaniu tęczowemi lśnieniami.
Marynarze poczęli wznosić entuzjastyczne okrzyki. Pewni byli, że zdołali zatopić okręt podwodny. Oficerowie nie zapatrywali się tak optymistycznie. „Kto to wie?“ Nie widzieli, by się jednym z krańców uniósł ku górze pionowo przed zatonięciem. Może. został tylko zlekka uszkodzony, co go zmusiło do zaniechania walki.
Ferragut rad był ze spotkania. Nie był i on pewien, by okręt miał zatonąć, ale nawet gdyby zdołał był dopłynąć do portu aprowidującego. będzie wiedział na przyszłość, on i inne statki podwodne, że „Mare Nostrum“ umie stanąć w swojej obronie.
Dalsza droga minęła bez szczególniejszych wydarzeń. Stacje telegrafu bez drutu przesyłały parowcowi swe cenne wskazówki. Gibraltar zalecił mu przemknąć się tuż przy brzegu Afryki: Malta i Bizerta powiadomiły go, że może iść spokojnie naprzód, bo cieśnina pomiędzy Tunisem a Sycylią wolna była od nieprzyjaciół. Z odległego Egiptu wreszcie otrzymał wieści uspokajające w trakcie przesuwania się pomiędzy wyspami Archipelagu greckiego.
W drodze powrotnej „Mare Nostrum“ zawinęło po ładunek do Marsylji.