Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cona była kładka na nabrzeże i kto chciał, mógł wejść na pokład. Nie lubił on tego sposobu stawania na kotwicy, umożliwiającego ciekawskim, nieraz niepożądanym zaglądania na statek. Gdy spostrzegł, kto do nich przybył w odwiedziny, dama ta była już na pokładzie, w pobliżu kajut.
— Pamiętała dobrze, którędy się idzie do salonu, i chciała się wprost tam dostać: udało mi się jednak szepnąć Caragolowi, by ją zatrzymał chwilę... i przyszedłem cię uprzedzić.
— Chryste! — szepnął Ferragut. — Chryste!
Zdumiony nie był w stanie nic więcej wymówić. Wnet jednak porwała go wściekłość...
— Wyrzuć ją stąd!... Niech ją dwóch ludzi weźmie pod ręce i sprowadzi na nabrzeże.
Tomi nie ruszył się z miejsca, wahając się, czy ma spełnić podobny rozkaz; popędliwy Ferragut więc wybiegł z kajuty, by samemu zarządzić usunięcie niepożądanego gościa.
W chwili jednak, gdy wchodził do salonu, drugi wchodził tam właśnie drzwiami, prowadzącemi na pokład. Był to Caragol, usiłujący zagrodzić drogę kobiecie; ta zaś, korzystając z krótkowzroczności kucharza, prześliznęła się zwolna pomiędzy nim a odrzwiami.
Spostrzegłszy kapitana, Freya podbiegła doń z wyciągniętemi ramionami.
— Ty! — zawołała wesoło. — Wiedziałam, że tu jesteś, mimo, że mi mówiono co innego. Serce mi to powiedziało... Dzień dobry, Ulisesie.
Caragol spojrzał błagalnie ku Toniemu; z kobietami nigdy żadnego rozkazu spełnić nie można... Toni ze swej strony czuł się też skrępowany, Freya bowiem cały czas poglądała nań nionawistnie.
Obaj wnet znikli. W jaki sposób się stąd wycofali, Ferragut nie umiałby był wyjaśnić, ale rad był temu nieomal. Bał się, że Freya może wobec nich potrącić o jakieś wspomnienia z przeszłości.