Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

którą bryzgało morze i która lała z nieba, przylegało do ciała, wywołując u niektórych kaszel. Wszyscy śledzili pilnie ruchy barek, gnanych w stronę portu przez burzę.
Jakże przeklinano Proboszcza!
Ten głupi baran był winien wszystkiemu. Tylu rybaków podkusił, narażając ich na niebezpieczeństwo! Obyż sam nie uniknął zguby!
Kobiety należące do jego rodziny, opuszczały głowy z upokorzenia jakiego doznawały, słysząc słowa oburzenia od wszystkich.
Skoro która z barek zdołała opłynąć z niezmiernym trudem molo i weszła wreszcie do zatoki portowej, rodziny znajdujących się w niej rybaków oszalałe z radości biegły aż do Grao, aby tam uściskać ich gdy wylądują.
W miarę tego jak wracały barki, zmniejszały się również i tłumy oczekujących przy latarni morskiej.
Wejście do portu stawało się coraz trudniejsze do przebycia. Przez całą godzinę z bijącem sercem przyglądano się trzem barkom, staczającym walkę zażartą z bałwanami, które je pędziły na skały.
Zdołały wreszcie jednak przepłynąć najniebezpieczniejsze miejsce i wszyscy wtedy odetchnęli całą piersią. Jednocześnie na zasnutym horyzoncie zarysowała się barka samotna posu-