Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/301

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W miejscu najbardziej wysuniętem w morze, na skałach, o które się rozbijały najstraszniejsze fale, stała Dolores blada, rozczochrana, czepiając się rękami Tony i niemal odchodząc od zmysłów.
Był tam jej synek Pascualet... i inni... Obie kobiety rwały sobie włosy, klnąc straszliwie, to znowuż wzywając ze skrzyżowanemi na piersiach rękami Najświętszą Dziewicę Różańcową lub Cudownego Chrystusa z Grao tak, jakby się znajdowali tuż obok i przyjmowali ich zapewnienia, że dadzą na mszę i zapalą świecę olbrzymią w kościele.
Żona Toneta, przywarłszy piersią do jednego z głazów i otuliwszy się szalem, spoglądała na morze nieruchoma jak sfinks, mimo że fale nie przestawały jej obryzgiwać od stóp do głowy. Tuż przed nią na najwyżej leżącym głazie molo, stała groźna, olbrzymia postać ciotki Picores. Wargi jej pomarszczone trzęsły się gniewnie, pięści zaciśnięte groziły — zwracając się w stronę morza. Śmieszna jej figura miała w sobie coś uroczystego.
— Obłudne morze!... — wołała głosem ochrypłym, wygrażając pięścią.
— Kapryśne jak kobieta! Deszcz smagał strasznie, wiatr zaś kołysał jak trzciną tymi, którzy mieli odwagę odłączyć się od gromady. Ubranie przesiąknięte wodą,