Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 2.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wybuchnąć krzykiem i groźbą, ulżyć gniewowi i złemu humorowi.
Znikł na wschodach Tenorio, poprzedzany przez Don Antolina, który, otworzywszy kratę, czekał na rozkazy, drżąc ze strachu.
— Potem nic już nie zakłóciło ciszy na Claveriasie.
Gabryel oparty na baryerze, widział kardynała, jak wszedł do Klasztoru Dolnego i jak, przebiegłszy dwie galerye, stanął u drzwi ogrodu. Tu gestem zatrzymał domowników i sam przez środkową aleję skierował się ku małej altance, przed którą, oparta o zieloną ścianę, z nawpół zrobioną pończochą na kolanach, drzemała Tomasa. Szmer kroków obudził starą kobietę. Zobaczywszy kardynała krzyknęła zdziwiona.
— Don Sebastian!... Tu.
— Chciałem cię odwiedzić — powiedział z dobrym uśmiechem, siadając na krześle. — Dlaczegóż to ty masz zawsze do mnie przychodzić. Moja teraz kolej, więc przyszedłem.
Zanurzył rękę w głębokościach sutanny, wydobył z niej złote porte-cigare, wyjął papierosa i zapalił. Wyciągnął nogi z zadowoleniem człowieka, przyzwyczajonego do ciągłego pokazywania ludziom swej wielkości, a który na chwilę pragnie i może się jej pozbyć.
— Nie byłeś chory? — spytała ogrodniczka. Miałam właśnie za chwilę iść do pałacu spytać o nowiny Donny Vizytacyi.
— Cicho bądź, niemądra! Nigdy nie byłem zdrowszy, niż dziś rano. Policzek, jaki wymierzyłem tym ludziom, nie przyjmując udziału w uroczystości,