Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 2.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ulotnili się przez drzwi na wieżę, by obejrzeć walkę byków. Sagraria, zmuszona do bezczynności z powodu święta, była u szewca. I podczas kiedy mąż pokazywał sługom, żołnierzom akademii i wieśniakom Olbrzymy, siostrzenica Gabryela pomagała żonie, wyniszczonej częstymi porodami, reparować łachmany zbyt licznej rodziny.
Kiedy kapelmistrz i Estaban poszli na chór, Gabryel wyszedł razem z nimi do Górnego Klasztoru zaczerpnąć nieco powietrza. Wtem przybiegł Don Antolin, blady ze wzruszenia, trzymając pęk kluczy w ręku.
— Jego Eminencya jest tu — powiedział do Gabryela, głosem przerywanym — przechodzi pod arkadą. Chce popołudniu wypocząć w ogrodzie... także fantazya!... — Mówią, że jest dziś w zabijającym humorze.
Pozostawszy sam na galeryi, Gabryel ukrył się za jedną z kolumn, żeby obserwować z oddali okropnego księcia Kościoła, którego widział po raz pierwszy.
Kardynał ukazał się niebawem w towarzystwie dwóch domowników. Był wzrostu olbrzymiego i pomimo wieku trzymał się prosto. Na czarnej, z czerwonemi obszewkami sutannie, wisiał złoty krzyż. Opierał się na biskupiej lasce z miną wojowniczą; złote żołędzie kapelusza spadały na goły kark o różowej, pokrytej siwym włosem, skórze. Obracał na wszystkie strony małe, przenikliwe oczy, jak gdyby chciał złapać kogoś na niedbałości, na przekroczeniu obowiązujących prawideł, by módz