Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 2.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ceni przez obrzydliwy nałóg pijaństwa, wyobrażają sobie, że szynk jest rajem; potem zaś, w chodząc do swoich nędznych legowisk, w padają w furyę i znęcają się nad rodziną.
— Była ona, jak wy wszystkie, dziewczyny z klas niższych. Piękność wasza trwa krótko, chwilę jedną rozkwitu. Więdnie szybko przez głód i zmęczenie. Świeżość i siła znikają w znoju codziennym; macierzyństwo w niedostatku wyczerpuje je do szpiku kości... Wiesz dlaczego kochałem Lucy? Z litości dla jej opuszczenia, ponieważ była młodą robotnicą w opłakanej sytuacyi swojej sfery: piękna z urodzenia stała się brzydką, przez niesprawiedliwość społeczną...
Gabryel płakał, opowiadając o ostatniem widzeniu się z nią w pewnym szpitalu włoskim, połyskującym czystością, gdzie jednak dobroczynność sprawiała wrażenie lodowego chłodu.
— Ponieważ nie byłem jej mężem, nie mogłem się z nią częściej widywać, niż dwa razy na tydzień. Przychodziłem tam w łachmanach, z głową schyloną i zastawałem ją, siedząca, w fotelu i coraz bardziej niedomagającą; z twarzą woskową, z oczami dziwnie rozszerzonemu Ona, która umiała wszystkiego po trochu, nie łudziła się co do stanu swego zdrowia i spokojnie oczekiwała śmierci. „Przynieś mi róż” — mówiła, uśmiechając się, jakby chciała w ostatniej godzinie przyjąć sakrament piękna natury w świecie spaczonym i zbrudzonym przez ludzi. Co do mnie, żywiłem się suchym chlebem, sypiałem pod golem niebem, a przyjmowałem pomoc mniej biednych odemnie towarzyszów, ażeby zanieść bie-