Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 2.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

późnionego powrotu do katedry w chwili, kiedy Don Antolin, pozamykawszy drzwi, kładł się spać, Tato odpowiedział obelżywie, że kupił sobie nóż i radby go obmyć krwią pewnego księdza, wyzyskiwacza nędzarzy. Srebrna-Laska osłupiał, nogi mu zadygotały, a oczy przesłonił tuman.
Przytem stary kapłan musiał ciągle wysłuchiwać skarg swej siostrzenicy.
— Nic sobie ze mnie nie robią, pogardzają mną — mówiła rozżalona. — Żadna sąsiadka nie przychodziła teraz, by pomódz jej w gospodarstwie. Odpowiadano jej ordynarnie: — „kto chce mieć sługę, niech jej płaci i — Och, wielki to już czas, wuju, żebyś pokazał swą władzę i zagnał w barani róg całą tę kanalię — wołała.
Ale dziewczyna ta, tak twarda, tak pewna siebie w domu wuja, traciła odwagę ilekroć stawała na progu mieszkania. Wszystkie kobiety Claveriasu, jakgdyby chcąc zemścić się za długą służbę, obrażały ją teraz.
— Patrzcie na nią — wolała szewcowa do swych sąsiadek — wiecznie wyczupirzone straszydło. Jej wujaszek wampir wysysa krew nędzarzy, żeby siostrzenica miała się za co stroić.
Cierpliwość Don Antolina wyczerpała się, kiedy usłyszał o podejrzeniach, jakie rzucano nań z powodu zamieszkania z nim Mariquity. Poszedł na skargę do kardynała. Atak furyi Jego Eminencyi nie przeszedł jeszcze. Opowiadanie Srebrnej-Laski wprawiło go w jeszcze większą wściekłość. — „Po co opowiada wszystkie te historye. Od czegóż ma władzę? Czy na to, żeby pokazać, że baba siedzi