Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 1.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mowa, tak uznawana niegdyś przez profesorów, nabrała więcej swobody i blasku na zebraniach rewolucyjnych; upajała i wprawiała w zapał te gromady w łachmanach, zgłodniałe, nędzne, drżące na myśl o tem społeczeństwie przyszłości, opisywanem przez apostoła socjalizmu, o tem państwie niebiańskiem marzycieli wszystkich czasów, gdzie nie będzie ani własności, ani występków, ani przywilejów, gdzie praca będzie przyjemnością, a jedyną religią — sztuka i nauka.
Niektórzy srodzy rewolucyoniści uśmiechali się pobłażliwie, słysząc go, przeklinającego siłę, zalecającego słodycz i bierny opór. „Ideolog”* mówili — ale trzeba go słuchać, gdyż jest pożyteczny dla sprawy. Oni, ludzie czynu, bojownicy, potrafią bez próżnego gadania porzucić to wstrętne społeczeństwo, które nie chce usłyszeć głosu prawdy.
Kiedy bomby wybuchły na ulicach, Gabryela pierwszego zadziwiło to niepomału; ale i jego pierwszego też aresztowano z powodu popularności, jaką zdobył! Ach! te dwa lata, przepędzone w fortecy Montjuich! Otworzyły one w duszy Gabryela głęboką, nieuleczalną ranę, która krwawiła za każdem wspomnieniem. Wiele razy o nich pomyślał, wstrząsały nim dreszcze grozy.
Szał przerażenia ogarnął społeczeństwo, które, broniąc się, zaczęło tratować stopami prawa i godność ludzką. Barbarzyńska sprawiedliwość czasów minionych, zastosowująca wszędzie tylko gwałt, zmartwychwstała w pełni cywilizacyi. Przestano dowierzać nadto oświeconym, zanadto drażliwym sędziom, powołano do czynu zbirów, zalecając im wprowadzenie średniowiecznych tortur.