Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 1.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie, które zostawiła mała, opuszczając dom po katastrofie, tak boleśnie odczutej przez ojca.
Estaban powrócił do Gabryela.
— Powiedz co będziesz jadł na śniadanie? W kuchni wszystko jest przygotowane. Powiedz czego potrzeba twej delikatnej buzi? Chociaż ubogi, mam pretensyę, że postawię cię na nogi i że stracisz, wygląd nieboszczyka.
Gabryel uśmiechnął się ze smutkiem.
— Niepotrzebnie robisz sobie tyle kłopotu. Wystarczy mi trochę mleka, jeżeli tylko... będę je mógł strawić!
Estaban posłał staruszkę do miasta po mleko, następnie chciał usiąść obok Gabryela, kiedy drzwi, wychodzące na klasztor, otworzyły się i ukazała się w nich głowa młodzieńca.
— Dzieńdobry stryju — zawołał przybysz.
Jego płaska twarz miała wyraz lisi; oczy błyszczały złośliwością; wzdłuż uszu zwieszały się pasma włosów, lepiących się od kosmetyków.
— Wejdź gałganie — powiedział Vara de palo.
I dodał, zwracając się do Gabryela:
— Czy znasz go?... Nie?... A więc to jest syn naszego nieboszczyka brata, Tomasza, którego Bóg przyjął do raju! Zajmuje jedno z mieszkań górnego klasztoru wraz z matką, która pierze bieliznę kościelną i która w sposób zachwycający prasuje najpiękniejsze komże.
— Tomaszu, moje dziecko, przywitaj się z tym panem. Jestto twój stryj, Gabryel. Powraca z Ameryki, z Paryża i bo ja wiem już skąd... z okolic bardzo dalekich, bardzo dalekich.