Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 1.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wietrznej wsi, gdzie zdawało się, że nic nie może ani rodzić się ani umierać.
Estaban, który od ostatnich swoich słów zachował brwi ściągnięte i kwaśne oblicze, chciał dostarczyć pewnych objaśnień bratu:
— Zajmuję nasze dawne mieszkanie. Zostawiono mi je ze względu na zasługi ojca. Winienem wdzięczność dostojnikom kapituły, ponieważ jestem tylko biednym Vara de palo... Od czasu nieszczęścia... stara kobieta zajmuje się mojem gospodarstwem; w dodatku wziąłem do siebie Don Luisa, kapelmajstra. Poznasz się z nim. Jestto młody ksiądz, bardzo zdolny, który pleśnieje tu w zapomnieniu: dusza oddana Bogu, artysta, którego mają w katedrze za waryata, ale który ma serce anioła.
Weszli do mieszkania Luny, jednego z lepszych mieszkań Claveriasu. Przed drzwiami, wazony, przypominające kształtem kropielnice, przygwożdżone na grubych drutach do muru, rozrzucały sutą zieleń zasadzonych w nich roślin. Wewnątrz, w pokoju, uważanym za salon, Gabryel zastał wszystko tak, jak było za życia jego rodziców. Białe ściany, które z biegiem lat nabrały koloru pożółkłej kości, były pokryte ordynarnemi wyobrażeniami świętych. Mahoniowe krzesła, błyszczące od ciągłego tarcia miały pozór młodości, który dziwnie odbijał od ich staroświeckich, powyginanych kształtów, od prawie zapadniętych siedzeń. Przez wpółotwarte drzwi widać było kuchnię; do niej wszedł Estaban, by wydać rozkazy starej służącej. W kącie pokoju stała maszyna do szycia: było to ustawiczne przypomnie-