Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

udręczony nędzą i ciągłemi prześladowaniami, wiodłem tu, w Hiszpanji, żywot potępieńca. Nie wolno mi było zamieszkać tam, gdzie ludzie żyją w większych skupieniach. Uganiali się za mną, jak sfory psów, przepędzali mnie z granic miast i wsi, na pustynię, w góry! Według nich byłem bardzo groźnym przestępcą, groźniejszym od tych straceńców, rzucających bomby, ponieważ umiałem przemawiać, ponieważ miałem w sobie jakąś nieugiętą siłę, zmuszającą mnie do głoszenia prawdy. Ale teraz już koniec!
Możesz być spokojny, mój bracie, jestem martwym człowiekiem. Mam jednak wrażenie, że przed śmiercią należy mi się jeszcze kilka tygodni odpoczynku. Po raz pierwszy w mem życiu chciałbym zaznać słodyczy spokoju i cienia; stać się nikim, tak, aby mnie nikt nie znał, abym nie budził ani sympatji, ani nienawiści.
Pragnąłbym upodobnić się do posągu w tym portyku, do filaru w katedrze, do jakiejś rzeczy nieruchomej, na której zarówno czasy radości, jak i smutku nie pozostawiają śladu najmniejszego wrażenia. Ubiec śmierć, stać się trupem, który oddycha i je, ale który już nie myśli, nie cierpi, nie entuzjazmuje się — oto mój bracie, co byłoby największem szczęściem dla mnie!
Nie wiem dokąd mam się udać — po tamtej stronie bramy są ludzie, którzy mnie gotowi znów zacząć prześladować. Czy chcesz mnie zatrzymać przy sobie?
Zamiast odpowiedzi, Drewniana Rózga przyciągnął do siebie serdecznie Gabrjela.