Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wreszcie, podtrzymywany przez dwóch zaufanych, skierował się ku schodom arcybiskupim.
Uroczystość skończyła się pośpiesznie. Niechże Dziewica wybaczy! W roku przyszłym uczci się Ją wspanialej!
Rano, gdy Gabrjel obudził się, mówiono w Górnym Klasztorze tylko o wypadku, jakiemu uległ Jego Eminencja.
— Jest bliski śmierci, moje dzieci! — mówiła Tomasa, która udała się do pałacu, aby zasięgnąć w ieści. — Tym razem nie uda się mu uniknąć śmierci. Doktorzy mówią, że prawdopodobnie nie dożyje do jutra. Co za nieszczęście! I to w takim dniu uroczystym!
Kapelmistrz, który zwykle odnosił się obojętnie do wszystkiego, co dotyczyło katedry, zainteresował się bardzo stanem zdrowia arcybiskupa. Podczas pogrzebu kardynała odprawiona będzie uroczysta msza. Oto świetna okazja, aby zagrać „Requiem“ Mozarta.
Co się tyczy Gabrjela, to odczuwał on egoizm, płynący z poczucia życia.
— Wielcy dostojnicy umierają, Sagrario — mówił, patrząc na swoją towarzyszkę. — A my, nędzni i chorzy mamy jeszcze trochę życia przed sobą!

Gdy przyszła pora zamykania drzwi katedry, Gabrjel udał się na swoją nocną służbę sam, ponieważ Fidel był jeszcze chory.