Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiedzą o tych oszczerstwach, a wielu im wierzy. Ja natomiast muszę milczeć, gdyż ta sukienka nie pozwala mi powiedzieć prawdy.
I skurczonemi palcami jął miąć sutannę, jakby pragnął ją porwać na kawałki. Nastała chwila ciszy. Don Sebastjan wbił w ziemię surowy wzrok, zacisnął pięści, jakby chciał rzucić się na niewidzialnego wroga. Od czasu do czasu chwytały go zwykłe bóle. Z piersi wyrywały się bolesne westchnienia.
— Dlaczego myślisz o tych przykrych rzeczach? — zapytała ogrodniczka. — Szkodzisz tylko swemu zdrowiu. Jeśli poto tu przyszedłeś, lepiej było pozostać w domu!
— Nie, rozmowa z tobą sprawia mi ulgę. Pocieszam się, — zwierzając się przed tobą z moich trosk. Kiedy pozostanę sam w pałacu, wpadam w rozpacz. Wściekłość mnie dławi. Obawiam się, aby domownicy nie zobaczyli mnie w takim stanie. Śmieliby się ze mnie! Pragnę, aby biedna Visitacion nie dowiedziała się o niczem. A tak niezręcznie gram komedję. Nie umiem udawać wesołego, kiedy jestem smutny i zły. Całe piekło jest w moich piersiach. Nie móc wyznać, że jestem mężczyzną, że, jako istota z ciała i krwi, byłem słaby, że mam przy sobie owoc mego błędu i że, mimo wszystkich oszczerstw, jakie mnie ścigają, nie chcę się z nim rozłączyć. Każdy postępuje zgodnie ze swemi zasadami — ja chcę być uczciwy, mimo moich grzechów. Mógłbym zapomnieć o córce, porzucić ją, jak tylu ojców porzuca swoje dzieci! Jestem człowiekiem i szczycę się tem, człowiekiem, pełnym wad i cnót, jak wszyscy ludzie. Uczucie ojcowskie jest silnie rozwinięte we mnie. Raczej stracę mitrę, niż porzucę córkę. Z tej