Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tak już odległej przeszłości, z najszczęśliwszego okresu mego życia pozostała mi tylko Visitacion. Jest żywym portretem ukochanej zmarłej. Ubóstwiam ją. To moje wątłe szczęście szarpią kalumnje tych łajdaków. Czyż nie należałoby nauczyć ich rozumu?
I poddając się czarowi wspomnień o tej idylli, z czasów episkopatu w Andaluzji, opowiedział raz jeszcze Tomasie o stosunku, wiążącym go z pewną kobietą, stroniącą od świata. Zbliżył ich do siebie mistycyzm; lecz natura prędko upomniała się o swoje prawa i mistyczna przyjaźń zamieniła się w namiętność cielesną. Byli sobie wierni, kochali się, zachowując wszystkie ostrożności, aby nie zdradzić się ze swoją miłością. Wreszcie kochanka umarła, pozostawiwszy mu córeczkę. Plotki, krążące po kapitule z powodu obecności tej córki w pałacu arcybiskupim, wyprowadzały Don Sebastjana z granic cierpliwości.
— Myślą, że jest moją kochanką — mówił z gniewem. — Moja biedna Visitacion, tak czysta i taka dobra dla wszystkich, jest według tych nędzników kobietą upadłą. Kochanka, którą odebrałem dla rozpusty z kolegjum szlachetnie urodzonych panien! Tak jakbym w moim wieku, będąc poważnie chory, mógł myśleć jeszcze o takich rzeczach. Och, niegodziwcy, łotry! Popełniają zbrodnię, aby zemścić się na mnie za swoje drobne przykrości.
— Niech sobie mówią. Bóg, który jest w niebie, widzi nas wszystkich.
— Wiem o tem, ale to mi nie może powrócić spokoju. Ty, Tomaso, która sama jesteś matką, wiesz, co to jest miłość rodzicielska. Boli nas nietylko to, co im się złego robi, lecz i te złe słowa, któ-