Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gdy weszli, w przedpokoju. Powiesił mokry surdut na haku i, nie troszcząc się o nich, poszedł do kuchni, jakby chciał powiedzieć: Dość już długo byłem lokajem państwa Almerinich, trzeba się teraz zamienić w kucharza i garderobianę, czem również jestem! Dziady to są i basta! Błyszcząca nędza!
Matka Giggji, pani Elżbieta, poszła do chorej przyjaciółki, to też wszyscy uczuli wielką ulgę, wiedząc, że sam Almerini uzna przygodę za kapitalny figiel. Powitał ich zaraz u drzwi. Był mały ciemnowłosy, demoniczny, posiadał olbrzymie wąsiska i śmiał się wrzaskliwie. Zacierał ręce, rad, że dziś będzie wesoły wieczór.
Hans wspomniał na nowo plotki obiegające na temat nieszczęśliwego małżeństwa Almeriniego. Będąc bardzo młodym, zaślubił panią Elżbietę, starszą o lat siedm, jak powiadano, i brzydką... co każdy widział. Wziął ją dla bogactwa, ale teść zostawił jeno księgę kasową, świadczącą, w jaki sposób strwonił majątek. Almerini został tedy bezradny, z brzydką żoną, wyszydzany przez wszystkich, a starość pani Elżbiety i na jego życiu wycisnęła piętno przedwczesnej starości. Rówieśnicy jego, młodzi jeszcze, wiedli wesoły żywot kawalerski, on zaś musiał włóczyć z sobą żonę i ośmieszać się ciągle. Przyjaciele unikali go z powodu nudnej towarzyszki, a on ich. Młody ten, łasy na użycie człowiek, żył z roku na rok jak pustelnik, pełniąc podrzędne funkcje urzędnicze, a pani Elżbieta czyniła, co mogła, by podtrzymywać pozory dostojeństwa rodzinnego.
Hans usiłował wybić sobie te przykre myśli z głowy i poszedł z innymi do salonu, wielkiego, zimnego pokoju, o złoconych, ale pokrytych plamami