Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/420

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rasaka, stukanie lasek pasterzy helleńskich i cichy śpiew skromnych dziewic, które płynęły ze mną po morzu, trzymając w dłoniach nuty. Głosów coraz to przybywa, słyszę ich setki, dolatuje mnie trzask kołatek kobiet babilońskich i dźwięk dzwonków u ich warkoczy i szat zawieszonych. Ogrzewam pokoje na przyjęcie szanownych gości moich, których głosy dochodzą coraz wyraźniej w miarę płonienia szpargałów, mieszczących tyle mądrości, wracającej teraz do podziemi w postaci węgla.
Napełniwszy wszystkie piece, zaniósł ostatnią naręcz ksiąg do kuchni i wysypał na węgle ogniska. Służba nocowała w bocznem skrzydle, przeto nikt mu nie przeszkadzał. Buchnęły wysoko płomienie, niecąc, jak dawniej skry w brzuchatym kociołku, oraz długich szeregach miedzianych rondli na ścianie. Z poza szyb kredensu, zakredowanych do połowy, błysły naczynia i szklanice, nakryte gazetami z wierzchu. Suszone rośliny zielników płonęły z trzaskiem, kominem wylatywały iskry, jakby rozpalono wielkie ognisko weselne, a pośród nich wirowały zwoje czarnego papieru z czerwonemi śladami liter. Jasno się zrobiło w wilgotnych, chłodnych komnatach, pałały szyby, a światło przenikało poprzez gałęzie drzew daleko w noc, tak że nie jeden mógł sądzić, iż w tym od tak dawna zamarłym domu odbywa się wielkie przyjęcie.
Przypuszczenie to było słuszne, gdyż właśnie Hans wydawał pierwszą i ostatnią ucztę w osiedlu ojca swego.
Po nocy tej opuścił go spokój. Nieustannie chodził, jak w młodości, po wszystkich pokojach, wolniej tylko i rozpaczniej zarazem.