Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/360

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Niepewny co uczynić, trwał w bezruchu, gdy już miał atoli po długiej, bolesnej walce zawracać, uderzenie dzwonu zawezwało hutnika i czeladź do roboty.
Ledwo wstali i obrócili się plecami do drogi, wstał Hans szybko z pod muru, przeszedł poza nimi bez chwili namysłu i, zatonąwszy po drugiej stronie pasa w ciemności, udał się w dalszą, przedziwną wędrówkę swoją.
Po chwili dotarł do drugiej bramy w płocie i poznał, że tu zaczyna się posiadłość Trollkyrka. Obcym był mu tylko las poza płotem, gdzie przedtem, za dzieciństwa, widniała jeno naga poręba, pełna pni i wykrotów. Osmutniały i przygnębiony, zboczył ku łąkom, przedzierając się omackiem przez krzaki, co zarastały kamienisty parów.
Nie nadszedł mróz, jak sądził węglarz, śnieg stopniał i spadł rzęsisty deszcz. Kamienie oślizły, a mech odstał od nich i za każdym krokiem odpadał kawałami.
Odgiąwszy ostatnie, natrętne, gałęzie, stanął Hans na wzgórzu, porosłem kilku jeno sękatemi jodłami. Słały się tu łąki i pola, a poza niemi widniały czarne sylwety zabudowań, oraz szczyt dachu i kominy dworzyszcza. W jednem oknie błyskało światło.
Wyczerpany, nie czuł ni bólu, ni radości. Podniecenie ustąpiło miejsca ogólnej depresji fizycznej, a przemoczony do nitki uczuwał naprzemian gorąco i lodowaty chłód. Pragnął teraz jeno spać. W ciągu kilku minut mógł mieć dach nad głową i ciepły kominek, ale choćby przyszło zamrzeć, wolał szukać schrony w lesie, miast wkradać się, jak żebrak, w dom rodzicielski.