Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jest to sprawa niezwykle zawikłana, — powiedział — tak że nie śmiem jej załatwić na własną rękę. Musimy tego człowieka zawieść przed rabsaka sardanapalowego.
Poprowadzono tedy obu związanych o wczesnej godzinie ulicami Niniwy, ku wzgórzu zamkowemu, a tłum ciekawych kroczył za korowodem. Duch wina nucił i śmiał się wesoło, zaś woźnica tupał płaskiemi stopami i nieustannie miotał przekleństwa na otaczających go.
Zamek obejmował całą dzielnicę miasta, a wysokie mury dzieliły go od nędzy i natręctwa reszty świata. Z zewnątrz nie dostrzegali zdumieni jeńcy nic, prócz zakurzonych czubów cyprysów i cedrów. Wejście stanowiły dwie niskie, na lwach-sfinksach spoczywające, schodowate pyramidy, pomiędzy któremi widniała kuta żelazem brama o potężnych zawiasach. Wzdłuż murów zwisały łańcuchy, przymocowane do mocnych zasuw śrubowych, i siedziało tu kilku złoczyńców w kajdanach, czekając wyroku rabsaka.
Obrońcy porządku nałożyli obu pojmanym kajdany, a ledwo tylko duch wina siadł pod murem, zwiesił zaraz głowę na lewe ramię i zasnął twardo.
Zbudzony kopnięciem, uczuł żar na policzku, zwróconym do słońca, gdyż był już pełny dzień.
Rabsak sardanapalowy siedział przed bramą na macie, w otoczeniu wojowników i rzezańców, którzy go osłaniali parasolem. Dwanaście kroków od maty stało w szeregu pięciu katów z pletniami i toporami na ramionach.
Obrońcy porządku zdjęli z pojmanych kajdany, ale w chwili gdy podprowadzono ducha wina na