Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przyrzekłem dać połowę spadku po matce na obchód karnawałowy. Za trzy miesiące nadejdzie karnawał. Czy znasz jakiegoś zdolnego kostjumera?
— W tymsamym co ja domu mieszka krawiec na poddaszu. Nie wiem o nim nic prócz tego, że chodzi bez surduta i jeździ tramwajem drugą klasą, mimo że jak sam twierdzi, zarabia dwadzieścia tysięcy rocznie.
— Oto cecha, znamionująca współczesnego dżentelmena. Dobrze, zaraz ułożymy program.
— Chodź lepiej ze mną do domu! Czemuż to wspólny nasz przyjaciel, Hans Alienus, stał się niewidzialnym? Wdzięczną byłabym wielce za wskazówkę w tej zawiłej sprawie. Co trzeci dzień siaduję dotąd w złoconym fotelu i czytam głośno. Nie my, ale ty złamałeś przyrzeczenie. Wczoraj czytałam właśnie broszurę, traktującą o anemii postępowej. Napisał ją pewien uczony niemiecki.
— Jesteś genjuszem językowym, jak widzę!
— Daj spokój żartom. Raczej odpowiedz swej przyjaciółce, którą uważasz za wroga... czy ci wstyd przychodzić, od kiedy zacząłeś się ubierać jak człowiek normalny?
— Nie mam czasu na wizyty.
— Władasz sobą, a nie władasz własnym czasem?
— Zostaw w spokoju ludzi, żyjących w czasach upadku i śmiertelnego strachu. Niech siedzą ukryci, próbując znaleźć sobie szczęście własne. Zyję samotnie, nie stykając się z nikim...
— A mimo to masz więcej, niż przedtem zmarszczek na czole.
— Uchylam drzwi, by wpuścić trochę powietrza, albo zagadnąć przechodnia, a zaraz wpada do wnętrza chwila obecna i rzuca mi cień na twarz.