Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Powinnaby ci twarz ozłocić słońcem!.. Wszakże jesteś wybrańcem szczęścia! Nie gniewaj się, ale zostałam wtajemniczoną!
— W co? W anemię postępową?
— Wiesz, jak się obraził Jason, gdyś go chciał ze mną połączyć. Był to głupi żart... zresztą Bóg raczy wiedzieć... jakże mam mówić. Mężczyźni są tak zwierzęcy, że przez sam kontrast doskonale się godzę z Jasonem.
— Mówiłem też i mówię, że byłby to doskonały małżonek dla osoby, tak jak ty swobodnej i postępowej.
Zaśmiała się półgłosem i spuściła oczy na końce trzewików.
— Od tego czasu stał się twym wrogiem i z wielką usilnością pilnuje nas wszystkie, poprostu. Opowiadał mi, że Giggja i ty... że... słowem wie wszystko i wszystko opowiada.
— Ach tak... teraz rozumiem.
— Mówiłam potem z Giggją sama. Jest szczęśliwa i zadowolona, ale ma, jak wiesz, temperament gorący i gwałtowny, toteż nie pojmuje, czemuś się skrył.
Hans układał papiery w szafie, ściśle wedle porządku, jaki był zaznaczony na papierze, który trzymał w ręku. Włożywszy ostatnią paczkę, zamknął szafę. Nie odpowiadał długo, przeto Betty rzekła, przeszywając go oczyma:
— Wolisz zapewne także, bym nie wspominała o Elenie?
Poczerwieniał znowu, spojrzał jej tępo w oczy, zaś głos Betty stał się jeszcze przenikliwszy i ostrzejszy.
— Nie miło wspominać własne słabostki, gdy się chce być sobą i przetwarzać na prototyp cnoty. Jak