Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wszystkich fletniach, sistrach i trianglach słyszę radosne pienia dawnej, młodocianej ludzkości. Natomiast jednostronne nauki przyrodnicze czynią umysł niepodatnym i tępym. Nic mi nie jest obojętniejsze i nic nie daje mniej, jak nauka o kamieniach i gazach.
— Tak, czy owak, mniejsza z tem. Zawrzyjmy zgodę! Nie przyszłam tu, by oglądać bibljotekę, ale w zamiarze rozmówienia się z tobą w cztery oczy. Czy chcesz, bym ci dała klucz do budynku, który zwie się: Hans Alienus?
— Daj mi klucz, któryby się nadawał do zamku.
Położyła mu rękę na ramieniu i rzekła:
— Odziedziczyłeś po ojcu melancholję i czułeś to już od lat dziecięcych. Dlatego starasz się ją wszelkiemi siłami zamknąć, mnóstwem krat, w wieży o pokojach tak wesoło i pstro malowanych, by z nich nie mogła wychylić głowy. Oto źródło wszystkich tych ślubowań i postanowień! Ale wiesz dobrze, że smutek siedzi u progu więzienia, obejmuje główną jego kolumnę ramieniem, gotowy każdej chwili zwalić w gruz gmach wesela. Ile razy kolumna drgnie, biegasz od stulecia do stulecia, wołając o ratunek. Oto wyjaśniłam ci całe twe życie, Hansie Alienusie!
Milczał z surowym wyrazem twarzy.
— Czy widziałeś znak, jaki ci dałam przed chwilą? — spytała.
Skinął głową.
— Miałam prawo dać ci to napomnienie, wobec zupełnego rozpadu naszego przymierza. Wszak pamiętasz obietnicę swą, na wypadek, gdyby przymierze nasze nie miało dotrwać roku, w sposób, jak ongiś, w czasie zarazy florentyńskiej. Za kilka miesięcy upłynie rok. Sądzę, że przyrzekałeś na serjo, Hansie Alienusie?