Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

różne brewjarze, bule i obszerne kodeksy. Czcigodna skóra cielęca i praktyczny, amerykański papier szmaciany wygłaszały swe zapatrywania sprzeczne, zaś niejeden palimpsest dumał smutnie nad poczynionemi doświadczeniami, jak znikome są zapiski starożytne, zastąpione dawno przez inne.
Zatrzymał się przed jedną otwartą szafą ścienną, u której stał kosz, wniesiony właśnie przez służącego, zawierający mnóstwo powiązanych paczek papieru. Nagle posłyszał niepewne kroki w pobliżu i, gdy spojrzał, zobaczył Betty z kartą wstępu w ręce. Drugą podniosła trochę, wysuwając wskazujący i środkowy palec, ruchem ostrożnym, by nie dostrzegli tego inni urzędnicy.
Hans nie zapomniał, co znaczy umówiony znak spiskowy, ale udał, że go nie rozumie i na powitanie wziął ją za przegub ręki.
— Zwiedzasz bibljotekę? — spytał.
— Zwiedzam ciebie! — odparła. — Trudno cię teraz spotkać. Zawsze byłeś śmieszny, ale nigdy tak komiczny jak teraz, w tym długim surducie i okularach.
Dotknęły go te słowa. Poczerwieniał silnie, zerwał okulary gwałtownym ruchem i nie zamykając nawet, wetknął w kieszeń.
— Mimo to, wdzięczny jesteś, widzę, temu kto je wynalazł? — dodała Betty.
— Zasztyletowałbym go, spotkawszy na ulicy. Bieda, gdy się nie dowidzi, ale gorsza dużo rzecz być śmiesznym!
— Trudno sobie wyobrazić Sardanapala w okularach... nieprawdaż?
— Nie mogę sobie nawet ducha Sardanapala w okularach wyobrazić!