Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dnastej nieraz musiałem przeskakiwać mur, by uniknąć z wielką biedą pchnięcia nożem w plecy. To była miłość, wedle mojej teorji, ale zostałem już, chociaż to nieprawdopodobne... teoretykiem. Przytem jeszcze mniej od ciebie znała gramatyki. Ale cóż tu znaczy gramatyka? Zwycięża poprostu najpiękniejsza. Widzę w duchu twój wykwintny, szlachetny profil, smukłą postać, a melodja brzmiąca nam w uchu, to przecież wytwór naszej jeno fantazji. Dopóki brzmiała w mol, nie chciałem jej słuchać, teraz atoli rośnie i jaśnieje coraz to bardziej, a wszelkie zarzuty zasypiają, gdy widzę twą rękę trzymającą smyczek.
Przed zaśnięciem przeczytał list raz jeszcze, by zbadać, czy niema tam coś między wierszami, czy któreś słowo nie posiada gorętszego zabarwienia. Ale zdania kulały z głuchym łoskotem, stąpając sztywno jak przedtem. Miast go zostawić na siatce, włożył list pod poduszkę.
Nazajutrz stawił się w bibljotece o zwykłej porze. Był to ostatni dzień służby, gdyż dymisja jego została tymczasem przyjęta.
Chodząc po salach, wdychał z pewnem upojeniem mistyczną woń, płynącą od zamkniętych szaf. Okulary jego połyskały, a długi surdut czarny spływał mu we fałdach z ramion. Cały, obecny strój jego nie odpowiadał postaci i wyglądał na wypożyczony.
Posłał spojrzenie po ścianach i w tej chwili osmuciło go, że jest tu poraz ostatni.
W szafach pod ścianami spoczywały dzieła, jak pomarli chrześcijanie poza kamiennemi płytami katakomb. Leżały tam rękopisy arabskie o literach wężykowatych, pełnych guzów i węzłów, jak odwrotna strona haftu. Tutaj wiodły ze sobą ciche spory prze-