Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i szyby. Wydało się, że dwaj murzyni czerwoną sobie wyrywają płachtę. Cień jej, migocący po izbie, pełzał to długi, to kusy, a pokraczny, wszędzie.
Alienus wodził oczyma za cieniem, a zadumane usta jego głosiły zcicha taką rytmiczną opowieść:

Gdy na tych cieni patrzę widowisko,
Na duchów ciemni nieuchwytne tany,
Co nas ścigają, nawet w tańca takcie,
Gdy wirujemy przy skrzypkach, czy fletni,
Co za stopami pełzają naszemi,
Sięgając chciwie chwytnemi ramiony,
By dać łup nowy żarłocznej wieczności...
Wówczas, ach wówczas, wiem, że iść nam trzeba,
W jakąś niepewność, daleką od nieba!
Hej, towarzysze, przygodnie spotkani!
Jako te cienie rozprószym się pono,
Nie wiedząc, kędy pójdziemy i kędy
Jest meta drogi, za jaką zasłoną?
Chłodną spojrzenia i chłodnieją słowa,
Życie, to zima, która wszystko mrozi...
Nic to! Hej braci, bądźże mi gotowa
Przyjść, gdy pięćdziesiąt takich zim przeminie,
W noc Trójcy Świętej, do gospody onej,
Na tej westfalskiej, rozlewnej równinie,
A wówczas, jeśli nie zmarzniem, to wierzę,
Odnowim nasze dzisiejsze przymierze
I w imię celu, co gdzieś... w górze czeka,
Będziem tu... triumf święcili człowieka!

Na te słowa jął czynić glossy, siedzący obok Hansa, sąsiad jego. Człek był grubaśny i mocarny wielce, a oplot ramion, oraz brzuch wydatny spra-