Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pomnij, że dzieci, któreś miał u łona,
Zezują teraz, dorósłszy potrochu,
Ku twoim domom, łąkom, skarbom w lochu,
To samo czyni twoja własna żona...
Drwią wszyscy, patrząc, iżeś wiecznie w pracy!...
O, ludzie zawsze, zawsze są jednacy!
Nimbyś miał ulec omamom zdradzieckim,
Raczej się zabij przed swem pierwszem dzieckiem!
Ale nie... nigdy nie będzie powodu...
Alienus zemrze, jak ostatni z rodu,
Szczęsny, od cierpień wolen i od troski,
Jako artysta, w purpurę odziany,
Zapadnie w ziemię świetlany i boski,
Mocarny prawdą... nieopłakiwany!
I cóż, że czasem wrzaśnie kruk nad głową?
Czyliż trucizna nie jest życia lekiem?
Żyć chcę szczęśliwym, mądrym mrzeć człowiekiem
I... tam, gdzieś... zacząć biesiadę na nowo!
Lecz póki tętni w żyłach krew z łoskotem,
A wszystko pieje hymn radosny jeszcze,
Jakżem bogaty... świat opływa złotem,
Prawdą rozkoszy poję się i pieszczę,
Stoję na skarbów niezmierzonych górze,
Jak namaszczony świeżo u ołtarza
Król, w diademie władzy i purpurze,
A gwardja, lśniące miecze dzierżąc w dłoni,
Przechodzi mimo, gromko: — Vivat! — woła,
Setka sztandarów do stóp mi się kłoni...
Mam świętą glorję wybrańców u czoła!

Rzekłszy to, zapadł w zadumę...
Tłumoczek wziął pod ramię i trwał, wpatrzony w purpurę, coraz to gęstszą, co zalewała ściany