Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

I „jutrem“ rączo zabić „dziś“ pospiesza,
A smęt tymczasem dalej się panoszy.
Kiedy dziesiąta wybije na wieży,
Zda mi się, tytan jakiś surmę ima,
Oddechem piersi swe mocarne wzdyma
I grzmi z grobowca, kędy zdawna leży:
— Przepędź precz złudne o jutro pokrzyki!
Rzuć kadź dziurą, co nie dzierży wina,
Kwiat to błękitny bladej romantyki,
Dziś przesadzony w czapkę Jakobina!
Chwila co bieży, niech ci wszystkiem będzie!
Któż nie wie, iże w każdym płaksa żywie?
Że jaki taki, choćby zjadł poczciwie
I złotem kieskę napełnił do pęku
I choćby miłość dała mu dziewczyna,
Będzie wciąż ronił słone łzy do wina
I trwonił życie, we smutku i lęku!
Nic to! Używaj! Niech świat pójdzie w trzaski,
Jeśli ci w pełni użyczył, co trzeba...
Lecz jeśli, w chwili odejścia... do nieba...
Dowiesz się, iże ktoś miał większe łaski
I więcej ziścił, porwij się mocarnie
I ruń na niego! Niech mu wydrze dobra
Ręka zbrodnicza nawet, byle chrobra,
Nie spoczywając, aż co ma... zagarnie!
Niby samotny pod zamkiem wędrowiec
Nadsłuchuj dźwięku uczt i brzęku szklanic...
— Tu dobro moje jest! — Tak twardo powiedz,
Wpadnij i zabierz! Reszty nie miej za nic!
Żadna cię miłość, ni żadne marzenia
Tam nie doniosą... choćby nad mogiłą,
Jak to, co weźmiesz sobie męską siłą,
Twardo i hardo, bez wahań, ni drżenia!