Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i jest tam do dziś dnia bardzo dużo, daremnie latały pod oknami cel, wypatrując czy jakaś łaskawa ręka więźnia nie wyrzuci im części swego pokarmu. Przechodząc przez podworze do pracy doznawałem wrażenia, że jestem na bezludnej wyspie i oczekuję ukazania się okrętu, który mnie z niej wybawi.
Zbawienia mego byłem teraz pewny, będąc przekonany, że tych kilku pozostałych więźniów dziś-jutro puszczą na wolność. Jednakże i tym razem nadzieja zawiodła mnie, jak i wszystkie moje nadzieje, których miałem w życiu bardzo wiele. Przekonałem się po raz nie wiem który, że nadzieja jest matką głupich i nic więcej. Jestem święcie przekonany, że gdybym wynalazł środek, którym możnaby było zawojować świat, właśnie wtedy przestanoby wojować, braterstwo i zgoda zapanowałyby na całym świecie.
Nadszedł dzień 16-go sierpnia. Wieczorem tegoż dnia zauważyłem w celi, że kilku więźniów należących do śmietanki ma tajemnicze miny i zmawia się po kątach. Zdziwiło mnie, że przede mną się kryją, nie chcąc mnie wtajemniczać w jakąś podejrzaną sprawę, korzystną zapewne, sądząc z twarzy i oczu błyszczących chciwością posiadania czegoś drogiego.
Wiedziałem dobrze, co oznaczają takie dziwne ogniki i kolor oczu u ludzi tego świata. Nieraz widziałem to w ostatniej chwili przed udaniem się na niebezpieczną wyprawę po jakiś smaczny łup; nieraz na początku mojej karjery na widok takich oczu, dreszcz przechodził mnie po całem ciele.
Na widok tajemniczego zachowania kolegów ogarnął mnie niepokój i wstyd, że mnie, którego uważano już tu za swojego, nie chcą wtajemniczyć. Starałem się uchwycić jakieś słówko, jednakże daremnie. Zachowywali się tak tajemniczo, że w żaden sposób nie mogłem uchwycić, o co im chodzi.
Ucieczka, napewno ucieczka, — pomyślałem. Jednakże prędko odrzuciłem tę myśl. Poco uciekać, skoro i tak każdy z nas spodziewał się lada dzień zwolnienia. W tem jeden z wtajemniczonych zbliżył się do mnie i nieznacznym ruchem wskazał mi, bym wszedł za nim za sienniki. Tu nachylił się do mnie przykładając usta do samego ucha i szeptem podobnym do syku jakiegoś gada, przemówił: