Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Słuchaj dobrze. Najpierw podaj mi „grabę“, że jeżeli nawet nie przystaniesz do naszej „ferajny11, nikomu nie piśniesz słówka o tem, co ci teraz powiem.
Nic nie mówiąc podałem mu rękę. On jeszcze bliżej przysunął się do mnie.
— Powiem ci teraz coś zupełnie nie do uwierzenia. Powiedz, czy chcesz należeć do roboty, o jakiej jak świat światem, nikt jeszcze nie pomyślał? Ale muszę ci też powiedzieć, że to będzie bardzo trudny orzech do zgryzienia. Potrzeba dużo sprytu, wszystko musi być dobrze obmyślone. Grunt, żeby mieć blatnego dozorcę, inaczej wszystko na nic. Rozumiesz?
— Rozumiem wszystko, — odparłem, — gadaj, o co idzie.
— O co idzie, pytasz się. Nawet się tego domyśleć nie możesz. Twoja mózgownica jest za głupia, by się tego domyśleć.
— Mów że już, — zacząłem się denerwować, — albo idź do djabła i nie zawracaj mi gitary.
— Tylko się nie denerwuj. Mówię ci, że los nam się uśmiecha. Szczęście nas czeka. O, żebyś ty wiedział, — wolał już zachwycony coraz głośniej.
— „Odknaj“ się ode mnie, gadasz i gadasz i nic nie mówisz. Powiedz już wreszcie, co masz do powiedzenia.
— Chcesz mieć cały wagon forsy? — zapytał nagle.
— Cały wagon forsy? — zapytałem zdziwiony.
— Oszalałeś, chyba nie wiesz, co gadasz.
— Ja nie wiem, co gadam? Tadek, chodź no tu.
Tadek, który stał i pilnował dostępu do sienników, zbliżył się także do mnie.
— Powiedz mu ty, Tadek, o wszystkiem, mnie on nie wierzy.
— Wierzę mu, — odparłem, — tylko nie mogę zrozumieć o jakiej forsie mówi.
Tadek, chłopak do rzeczy, kazał mu stanąć na „cynk“ na miejscu, gdzie on poprzednio stał i począł mi tłumaczyć:
— Słuchaj, brachu! Wczoraj o północy przywieziono na kotłownię szesnaście wagonów pieniędzy do spalenia. Słyszysz, — szesnaście wagonów forsy! Całą noc nie spałem,