Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— To bardzo proste — uśmiechała się Regina tajemniczo.
Wołkow wyciągnął z kieszeni skradzioną przez Janka kolię brylantową. Drogocenne kamienie mieniły się iskrami cudnych ogni. Reginie aż tchu zabrakło. Ogarnęła ją żądza posiadania tego klejnotu. Za wszelką cenę chciała zdobyć dla siebie tę kolię.
— Powiedz, co mam uczynić, by brylanty zostały u mnie... to jest u nas... — poprawił się po chwili
Regina zbliżyła się do drzwi, sprawdziła, czy nikt nie podsłuchuje ich rozmowy, po czym szepnęła mu do ucha:
— Powiesz, że musiałeś podrzucić tę kolię.... Że jeden z agentów znalazł ją i zwrócił ambasadorowej... Tak sadze, będzie najlepiej.
— Krygier jest zbyt przebiegły by w to uwierzył — odparł Wołkow.
— Znam lepiej Krygiera od ciebie. Tym razem uwierzy ci. Będzie musiał ci zaufać. On zrozumie, że inaczej nie mogłeś postąpić.
— Przypuśćmy, że tak będzie najlepiej. Pozostaje jeszcze kwestia odsprzedaży tych drogocennych kamieni. Komu je odstąpimy? Przecież można wpaść w ręce takiego jubilera, który da znać policji a wówczas...
— Zostaw to mnie. Już ja znam jubilerów. Obym tylko tyle miała na sprzedaż, ile kupią.
— Ale, obawiam się, że Krygjer i jego towarzysze nie uwierzą mi...
— Bądź spokojny. Zresztą mam tylko twoje dobro na myśli. Zapominasz, że oddając im kolię na zawsze będą cię mieli w swoich rękach. Nigdy się od nich nie odczepisz.
— Masz rację. Tylko... Powiem ci szczerze, nie wiem, czy mogę do ciebie się odnieść ze stuprocentowym zaufaniem i czy nie postąpisz ze mną tak, jak przed niedawnym czasem, uczyniła „zimna kokota“.