Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

laską, jakby rozmyślał nad tym, jak postąpić. Nie mógł się zdecydować. Komisarz nie spuszczał zeń oka śledząc za najmniejszym jego ruchem. Krygier nie mógł pojąć dlaczego z nim kontynuuje rozmowę, nie alarmując posterunkowych czy ukrytych wywiadowców.

— Chodźmy! — rozkazał komisarz. — Radzę panu nie próbować ucieczki, gdyż jestem doskonałym strzelcem.
— Wszyscy detektywi lubią się chwalić — roześmiał się Krygier.
— Idziemy! — ponowił rozkaz Szczupak.
— Nie ma rady! — żartował Krygier. — Trzeba iść. O ile pan koniecznie obstaje przy żądaniu, proszę, oto moje ręce. Nie chcę, by panu serce waliło ze strachu...
Krygier wyciągnął ręce, by Szczupak założył mu kajdanki.
Szczupak potrząsnął głową na znak, że już zrezygnował z tego pomysłu.
Obaj szli w milczeniu, każdy pogrążony w rozmyślaniach. Szczupak nie wątpił, że uda mu się osobiście odprowadzić Krygiera do Urzędu Śledczego. Serce jego rozpierało uczucie radości, że będzie mógł zaimponować Wołkowowi.
W rzeczywistości Szczupak nie miał nikogo do pomocy. Wszedł do nocnego lokalu i przypadkowo natknął się tam na Krygiera. Zdawał sobie sprawę z tego, że tylko odwaga i samozaparciem zrealizuje to niebezpieczne przedsięwzięcie.
Dobrze znał karnie głowy świata podziemnego, do których zaliczał się Krygier. Wiedział z doświadczenia, że tacy ludzie nie mają przy sobie broni, a nawet gdy ją mają przy sobie nie robią z niej użytku. Rozpruwacze nienawidzą „mokrej“ roboty. Szczupak postanowił grać rolę bohatera nieustraszonego do końca. Był pe-