Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„paczka” jest już dawno w moim ręku. Każdej chwili mogę ich osadzić w więzieniu, jak to uczyniłem dziś z panem. Co słychać w Zakopanem?
— Świetnie — odparł Krygier z uśmiechem. — Klawy Janek rozkoszuje się tam urodziwą waszą konfidentką. Tym razem — muszę panu zrobić komplement — konfidentka gra swoją rolę wybornie.
— A pana ta kobieta nie zaintrygowała? — uśmiechał się Szczupak
Krygier zagryzł wargi i rozglądał się z lękiem dokoła.
— Czego się pan tak rozgląda. Daremnie. Pan tu nikogo nie zauważy. Moi ludzie są dobrze ukryci w bramach domów. Także twoi ludzie trzymają mnie pod obserwacją. Pozwól nałożyć sobie kajdanki na ręce, a zaoszczędzisz mi alarmu.
— Pan mówi to poważnie?
— Wszystko co robię, jest poważnie pomyślane.
— Ja także — uśmiechnął się Krygier.
— Wiem o tym, ale zapewniam pana, że teraz już nic się nie da zrobić. Nie jedną rwałem noc bezsenną z twego powodu i twoich kompanów, już najwyższy czas, abyście zaznali odpoczynku za kratami.
Krygier rzekł z wymuszonym uśmiechem:
— Mam nadzieję, że pan komisarz i teraz mnie puści wolnym.
— Z jakiej racji?
— Bo ocaliłem panu życie w swoim czasie, w naszej piwnicy Takie rzeczy się pamięta. Człowiek winien być wdzięczny.
— Niestety, tym razem nie mogę bawić się w ciuciubabkę i udawać „dżentelmena“. Daj pan lepiej swoje ręce.
Krygier patrzał na niego obojętnie, nie ruszając się z miejsca.
Krygier w czasie rozmowy kręcił nerwowo