Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiedział Stasiek Lipa spokojnie, ale w myśli układał już plan, jakby ją powstrzymać od wyjazdu.
— A ty, ojcze, pojedziesz ze mną?
— O nie, dziecko, nie mogę wrócić. Pragnę zapomnieć o przeszłości.
Aniela sposępniała. Staczała z sobą walkę. Z jednej strony żal jej było starego ojca, a z drugiej ciekawa była wiedzieć, co się dzieje z Jankiem.
W swej rozkochanej wyobraźni widziała go wciąż złamanego, niepocieszonego po jej stracie. Nie przyszło jej wcale na myśl, że inne kobiety zajęły miejsce w jego sercu. Nie zdawała sobie sprawy, że Janek jest tego typu człowiekiem, który nie potrafi kochać na odległość. Wyobrażała sobie w myśli, jak będzie wyglądało ich spotkanie, jaki on będzie szczęśliwy. W duszy postanowiła już na wieki zostać przy nim...
— Trudno mi będzie rozstać się z tobą, ojcze — szepnęła.
— Nie mniej, niż mnie z tobą, dziecinko, — odparł Lipa, odwracając głowię.
Znów milczeli. W pewnej chwili Aniela odwróciła do ojca twarz i jednym tchem wyrzuciła z siebie:
— Mówisz poważnie, że pozwalasz mi wrócić do Janka?
— Tak.
— Nie będziesz mi robił trudności?
— Nie.
— I dasz mi pieniądze na drogę?
— Wiele tylko zapragniesz.
Aniela zamyśliła się i utkwiła nieme spojrzenie w ojcu.
— Rozumiem cię, kochanie, — odezwał się Lipa łagodnie do córki. — Staczasz ze sobą walkę. Sama nie wiesz, kto jest ci droższy: ojciec czy ukochany. Tak, w twoim wieku nie wie człowiek czego chcieć — zakończył Lipa melancholijnie.