Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

musisz mi dać słowo, że zerwiesz z tą kobietą, o której mi mówiłeś. Wybaczymi ci nawet zabójstwo Felka... Przepadło... Przypadek...
— Ale ja sobie tego nigdy nie wybaczę — przesłonił sobie Janek ręką twarz. — Taki dobry chłopak...
Antek, który przez cały czas był obecny i nie odzywał się słowem, krzyknął teraz pod adresem Janka:
— Wyrzutek!
Janek nie odpowiadał.
Bajgełe wtrącił się do rozmowy:
— Umarłego się chowa i koniec. Poco o to teraz wszczynać spory? Musimy się teraz zająć żyjącymi.
Bajgełe wraz z „zimną kokotą“ zmyli ślady krwi z podłogi zacierając wszelkie ślady po zbrodni.
— Chodźcie! Musimy stąd odejść — rzekł Krygier do Janka i Antka.
— Nie zaczekamy na powrót Milczka? — spytał Antek.
— On będzie wiedział, gdzie jesteśmy.
Naraz zapukano dyskretnie do drzwi.
Zebrani zamienili ze sobą spojrzenia.
— Kto tam? — zapytał spokojnie Bajgełe.
— Policja! Otworzyć!
— Ach, proszę bardzo! — zawołał Bajgełe radosnym głosem, jakby go spotkał wyjątkowy zaszczyt, po czym otworzył drzwi.
Szczupak ze zdziwieniem spojrzał na zgromadzonych. Krygier z uśmiechem go powitał. Janek i Antek siedzieli przy stole, jakby nic szczególnego nie zachodziło.
— Co pan komisarz powie dobrego? — zapytał wesoło Bajgełe. — Proszę niech pan siada, wszak jesteśmy starymi znajomymi.
Szczupak nie spodziewał się podobnego przywitania. Przez sekundę nie wiedział, co począć, ale