Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nek. — Pytamy o to, bo jesteśmy w tym zainteresowani.
— I mnie interesuje wiele rzeczy, a jednak o nie nie pytam — odparł Wołkow.
— Możesz pytać o wszystko, nawet o to prosimy — zauważył „Bajgełe“.
Nerwy Wołkowa nie wytrzymały. Nie wiedział, jak się wydostać z opresji. Wstał i zawołał nerwowo:
— Mówcie otwaicie! Nie męczcie mnie! Wpadłem, powiedzcie tedy, czego chcecie ode mnie i co mam uczynić?
— Bardzo wiele masz uczynić dla nas — rzucił Bajgełe.
— Dosyć wytaczaliście moją krew! — unosił się Wołkow.
— Co też wpada do twojej głowy policyjnej?! drażnił go Bajgełe. — Komu i nas może się przydać twoja krew?...
Profesor, który siedział na uboczu i przysłuchiwał się rozmowie, nie mógł dłużej przypatrywać się mękom, zadawanym Wołkowowi.
— Powiedzcie mu od razu o co chodzi — zwrócił się do zebranych z prośbą w głosie.
Oczy Wołkowa wyrażały teraz wdzięczność profesorowi.
Ale wtem zabrał głos Krygier, który odezwał się:
— Panie profesorze, proszę nie wtrącać się do nie swoich spraw. Gdy który z nas dostaje się w ich ręce w Urzędzie Śledczym, także nie zaznaje litości.
— Ale trochę wjęcej człowieczeństwa! — apelował profesor do uczuć bandy Janka.
— Człowieczeństwa! — podchwycił to słowo Krygier. — A kiedy ja długie lata tłukłem się w czterech ścianach brudnej celi więziennej, niby lew w klatce cierpiałem w niemieckim Zuchthaus głód i chłód, czy któremukolwiek z moich prześladowców wpadło na