Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przed wielu laty zatrzymał, ale ten zdążył uciec z więzienia.
Szczupak aż skurczył się w ciemności, a jego pomocnik „Wątróbka“ szedł krok w krok za Milczkiem, nie spuszczając go z oka.
Taksówka z pogaszonymi światłami zatrzymała się przed Milczkiem Wyglądało to tak, jakby wszystko było umówione z góry. W mgnieniu oka Milczek wrzucił bagaż do taksówki, do której też wsiadł. Auto natychmiast ruszyło i z niebywałą szybkością pomknęło.
„Wątróbka“ dobył gwizdka by uderzyć na alarm. Ale Szczupak podskoczył doń i przeszkodził mu w tem.
— Teraz nie wolno nam wszczynać hałasu. Ptaki mogą wyfrunąć z klatki. Wiem kto to był. Bądź spokojny.
Ale ta paka... Ten ładunek — rwał się „Wątróbką“ do pościgu — zawierał ludzkie zwłoki... Zdaje mi się, że dostrzegłem sterczące ludzkie nogi!...
— Spokojnie, towarzyszu — odparł Szczupak. — Nie mamy do czynienia z bandytami. Oni unikają mokrej roboty. To było złudzenie.

Nieznajomym, który wyszedł z bramy i którego Szczupak zauważył, nie mogąc sobie przypomnieć, gdzie już tę twarz widział, był Bajgełe. On stał na „cynk“ i dał znać Milczkowi, że może wyjść. Bajgełe nie zauważył agentów i spokojnie wrócił do swego mieszkania.
— Wszystko jest w najlepszym porządku — oznajmił Bajgełe, powróciwszy do mieszkania. — Złoty chłopak był z tego Felka. Ryby w Wiśle będą miały pożywkę. Na płacz wzbierało, gdy patrzałem na jego nogi.
Janek siedział nieruchomo, jakby skamieniał. Krygier i Antek nie zdejmowali zeń oka.