Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nienawidzę ludzi, którymi rządzą kobiety. Od niedawna zmieniłeś się do niepoznania. Nie mogę nadal prowadzić z tobą wspólnych spraw. Mogę głowę dać za to, że kobieta, którą ukrywasz przed moim okiem, jest przebiegłą wywiadowczynią. Nasłano ją na nas, aby tym pewniej nas ujęto. Powiadam ci po raz ostatni: masz do wyboru albo ją, albo mnie, gdzie twój charakter złodziejski? Zawsze sądziłem, że będziesz mnie zastępował, ale teraz rozczarowałeś mnie.
— Widzę, że umiesz prawić morały. Nadawałbyś się na kaznodzieję — ironizował Janek. — Wara ci od mego intymnego życia.
— Nie chcę więcej wtrącać się do twoich spraw osobistych. Daję ci na to moje słowo. Jutro wieczorem jadę do Berlina, a stamtąd do Hamburga, gdzie wsiądę na okręt i wyjadę do Ameryki.
— Szczęśliwej podróży, miły towarzyszu. Tylko na odjezdne zostaw mi pięć tysięcy dolarów. Odczuwam brak gotówki.
Krygier spojrzał na niego i rzekł:
— Aha!.. Potrzebujesz przędzy. Rozumiem. Nowa kochanka potrzebuje pieniędzy?... Masz rację, nie należy w niczym odmawiać ukochanej. Ale, niestety, ode mnie grosza nie otrzymasz.
Janek w uniesieniu podskoczył do Krygiera i zagroził:
— Popamiętaj sobie, stary, że tego pożałujesz!
Krygier, jakgdyby nigdy nic, nie zareagował. Przylepiony uśmieszek nie znikał mu z twarzy.
— To wszystko z twojej winy! — awanturował się Janek. — Gdyby nie ty, byłbym dziś najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
— Z kim byłbyś tak szczęśliwy? Z tą uczciwą dziewczyną? I ty ważysz mi się jeszcze o niej wspominąć, szelmo?
Janek rozwścieczony, podbiegł go Krygiera,