Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wymachując pięścią przed nosem. Krygier siedział niewzruszony. Zimny. Opanowany.
Naraz stała się rzecz nieoczekiwana. Felek uderzył Janka od tyłu stołkiem w głowę. Strumień krwi trysnął z głowy Janka.
— Na kogo śmiałeś się zamierzyć? — unosił się stary Bajgełe.
Krygier, nie tracąc zimnej krwi, zwrócił się do Felka:
— Ty, łachudro, kto cię prosił, abyś się wtrącił do naszej rozmowy? Zbliż się do mnie!
Felek chwiejnym krokiem podszedł do Krygiera, który wymierzył mu doraźnie dwa siarczyste policzki i dorzucił:
— Przeproś Janka w tej chwili!
Ale zanim Felek zdążył wymamrotać, że sam nie wie dlaczego to uczynił, Janek dobył rewolweru i dwukrotnie wystrzelił. W ogólnym zamieszaniu Felek runął na podłogę, zalany krwią.
— Co to za „bohaterstwo“? — spytał Krygier lekceważąco Janka.

Janek stał zmieszany i blady. Z trudem oddychał. Błędnym wzrokiem wodził po twarzach obecnych.
— Oddaj rewolwer — rozkazał Krygier Jankowi.
Rozkaz został bez szemrania wykonany. Janek żałował teraz swego czynu. Wstrząsał nim widok przestrzelonego kolegi, który leżał w kałuży krwi.
Janek, widząc, że stan Felka pogarsza się, padł na kolana i zaczął go błagać o przebaczenie.
Felek resztkami sił odpowiedział:
— Kapusiem nigdy nie byłem...
— Wybacz mi, wybacz!... — płakał Janek na głos. — Nie chciałem cię zabić!.. Ach, pocom to uczynił?..