Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znać policjantowi, że na stopniu leży jakiś pan, który zasłabł.
Chodziło o dozorcę nocnego, który spał jeszcze, a mógł zmarznąć. Krygier nie znosił „mokrej“ roboty...
Taksówką pojechali do „Bajgełe“, który niecierpliwie oczekiwał ich powrotu. W domu „Bajgełe“ kompanowie po raz pierwszy wszczęli kłótnię. Janek biegał zdenerwowany i wściekły.
Krygier flegmantycznie prawił mu morały:
— Janku, nie poznaję cię. Twoje zachowanie napawa mnie niepokojem. Muszę wiedzieć, co to za kobieta wzięła cię w obroty.
Janek podskoczył do Krygiera i zawołał:
— A może mi nie wolno kochać na własną rękę?
— Wolno ci. Ale pamiętaj, że od kobiety do więzienia dzieli nas tylko jeden krok.
— Twoja w tym wina, że Aniela mnie porzuciła — oburzał się Janek. — Teraz nie uda ci się mnie oderwać od ukochanej.
Bajgełe zbliżył się do Janka i z szelmowskim uśmiechem na ustach rzucił:
— Już kochasz inną? Miał wszak rację Stasiek Lipa, gdy twierdził, że nie potrafisz naprawdę kochać.
Krygier bębnił palcami po stole, po czym rzekł:
— Jutro wyjeżdżam stąd. Opuszczam Polskę.
— Co? — zadrżał Janek.
— Tak, kochany przyjacielu. Dłużej nie możesz być moim spólnikiem.
— Skąd to nagłe postanowienie wyjazdu z Polski?
— Powziąłem tę decyzję po tym, gdy przekonałem się, że więcej nie nadajesz się na spólnika.
— Od kiedy nabrałeś tego przekonania? — ironizował Janek.